Sport

Miliarder pragnie przejąć polski klub piłkarski. Co na to jego właściciel?

2025-01-11

Autor: Katarzyna

Andrzej Klemba: Jako finansista i kibic Widzewa, obserwując raport finansowy za ubiegły sezon z zyskiem wynoszącym prawie 5,5 mln zł, nie można nie być zadowolonym. Tym bardziej, biorąc pod uwagę, że 10 lat temu klub ogłosił upadłość.

Tomasz Stamirowski: Bez wątpienia, ale nie powinniśmy zapominać o aspekcie sportowym. Dla mnie najważniejsze byłoby wzbogacenie gabloty trofeami, co jest również kluczowe. Najnowsza historia klubu pokazuje, jak istotne są kultura organizacyjna i zdrowe finanse.

Wiele zespołów w ekstraklasie boryka się z problemami finansowymi. Widzew to jeden z nielicznych klubów, które mogą pochwalić się dodatnim wynikiem.

Analizując całą ligę, niepokojące są skonsolidowane straty, które sięgają prawie miliarda złotych. To tylko to, co znajduje się w oficjalnych księgach. Nie można w nieskończoność korzystać z zewnętrznych źródeł finansowania i przesuwać spłat zadłużenia na kolejne lata. Powinno to skłonić do refleksji, zwłaszcza w kontekście procedur licencyjnych, co jest w interesie wszystkich klubów. Choć w krótkim okresie konsekwencje mogą być bolesne, to w dłuższej perspektywie będą korzystne dla polskiej piłki nożnej. Obecna stabilność jest zagrożona.

Wielokrotnie podkreślał Pan, że żałuje braku wsparcia ze strony miasta dla klubu, tak jak ma to miejsce w Gliwicach, Kielcach, Wrocławiu czy Gdańsku. Jest Pan prywatnym właścicielem, więc wydaje się, że zarządzanie klubem może być łatwiejsze, ale czy zdrowsze?

- Z pewnością, zdrowiej jest w modelu prywatnym. Nie lamentuję nad tym, ponieważ jestem zwolennikiem prywatnych inwestycji, ale rozumiem, że z perspektywy kibiców jest znaczna różnica. Musimy konkurować z klubami, które otrzymują znacznie większe wsparcie z miejskich funduszy. Taki fakt może zniechęcać inwestorów.

Widzew w ubiegłym sezonie osiągnął zysk prawie 5,5 mln zł, a Pan zainwestował dodatkowe 4 mln zł w rozwój klubu. Czy to oznacza, że dysponujecie kwotą 9 mln zł na transfery?

- Wydatki na pierwszą drużynę ciągle rosną. W poprzednim sezonie wyniosły około 50% przychodów, które sięgnęły prawie 60 mln zł. Przedtem na podobnym poziomie wydaliśmy tyle w ciągu 18 miesięcy. Widać, że wydatki na zespół zwiększają się. Drużyna jest w ciągłym rozwoju, praktycznie wymieniamy ogniwa, aby podnosić jej jakość.

Zainwestował Pan własne pieniądze w Widzew, ale ma Pan ograniczone możliwości. Czy zgadza się Pan z tym, że bez dodatkowego inwestora klub nie będzie mógł dogonić czołówki ekstraklasy? Oczywiście zdążą się wyjątki jak Jagiellonia czy Piast, które zdobyły mistrzostwo, ale Legia, Lech czy Raków finansowo są poza zasięgiem.

- Jako finansista widzę korelację pomiędzy inwestycjami a szansami na mistrzostwo. Może uda się stworzyć drużynę, która zdobędzie 63 punkty, co wystarczy do tytułu, jak w przypadku Jagiellonii. To jednak był wyjątkowy sezon. My planujemy robić swoje, a nie czekać na cud, jak w przypadku Leicester City.

Porównując przychody, Legia ma pięć razy więcej niż Widzew. Czy to nie przepaść?

- Różnica jest ogromna. Żaden prywatny inwestor nie zlikwiduje tej luki, przynajmniej ja nie znam takiej osoby. Moja strategia zakładała najpierw ugruntowanie pozycji Widzewa w ekstraklasie, co udało się osiągnąć. Następnym krokiem jest zbliżenie się do najsilniejszych drużyn w lidze. Mamy przykład Jagiellonii, która przez 20 lat jest stabilna i zdobyła dwa wicemistrzostwa. W poprzednim sezonie miała korzystne okoliczności, takie jak brak kontuzji czy odpowiedni sztab. Pamiętam nasz mecz w Białymstoku, gdzie prowadziliśmy 1:0 i przegrali 1:2. To pokazuje, jak mało dzieli nas od sukcesu.

Nie ma pewności, czy piłkarz za miliony euro rzeczywiście się sprawdzi?

- Dokładnie. Wiele transferów nie wypaliło, jak na przykład Golizadeh w Lechu. Zdarzają się jednak dogodne transfery, musimy jednak dobierać zawodników zgodnie z charakterem klubu.

Robert Dobrzycki, współwłaściciel gigantycznej firmy deweloperskiej, mówi otwarcie, że chce kupić polski klub. Jakie ma Pan połączenia z Widzewem?

- Cenię sobie relacje z Robertem, który jest obecny na każdej radzie nadzorczej. Rozmawiamy o tym, jak mógłby się bardziej zaangażować w rozwój klubu.

Czy otrzymał Pan konkretne propozycje sprzedaży akcji?

- Ofert na sprzedaż akcji nie było, ale dyskutujemy o innych formach zaangażowania.

Jakie oczekiwania ma Pan wobec drużyny na wiosnę?

- Chcemy zdobyć więcej punktów niż w poprzednim sezonie oraz zająć lepsze miejsce niż dziewiąte. Oczekuję większego zaangażowania i lepszej współpracy w przyszłym sezonie.

Rozmowy na ten temat są kontynuowane, co podkreślam, aby nasi trenerzy mieli długoterminową wizję.

Rozmawiał Andrzej Klemba.